Jakiś czas temu, podczas generalnych porządków, wśród całe gór czasopism, znalazłam perełkę. "Przyjaciółkę" z 1949 roku. Coś wyjątkowego! Wiedziałam, że babcia czytała ją regularnie, ale nie spodziewałam się, że zachowała niektóre numery. Duży format, szare strony, treści bardziej feministyczne niż współcześnie. Niesamowite. Wśród wielu artykułów, znalazłam niewielką, ledwie widoczną rubryczkę "Gotujmy!" Dwa, czy trzy przepisy, a wśród nich ten. Przypuszczam, że pomysł na ten piernik powstał z koniecznej kreatywności, jaka musiały wykazywać się gospodynie w tych trudnych powojennych czasach, aby zapewnić rodzinie jedzenie tanie, a przy tym dość smaczne. Marchew nigdy nie należała do produktów z górnej półki, więc była idealnym "wypełniaczem" do ciasta. Cytuję przepis oryginalny, a w nawiasach podsuwam własne podpowiedzi. Piernik wyszedł dosyć wilgotny, ale ciężki.
Piernik z marchwi
"Do 2 szklanek utartej marchwi (ok 400 g. marchewki startej na średnich lub drobnych oczkach) dodajemy 4 szklanki mąki żytniej lub pszennej, 1 szklankę cukru (przy te ilości cukru, piernik nie jest bardzo słodki, można więc dodać więcej), 2 jajka, 1 łyżeczkę sody oczyszczanej i torebkę przypraw korzennych*. Ciasto dokładnie wyrobić (gdy za rzadkie- dosypać mąki) i wyłożyć je do wysmarowanej tłuszczem blachy i upiec w dobrze nagrzanym piekarniku (ja piekłam ok 45 minut w 180 stopniach).
* Przy takich składnikach, cisto było zdecydowanie zbyt suche, dlatego dolałam pół szklanki mleka.
Uwielbiam takie przepisy z ,patyną'!
OdpowiedzUsuńCiasto bardzo mi się podoba.